Wielu tu na Neon próbuje mi przypisać sympatię do Ukrainy. Z Ukrainą nie łączy mnie wiele więcej niż tego co w młodości fascynował się książkami Sienkiewicza.

Byłem na Ukrainie, to ziemia piękna, żyzna ziemia lessowa, poprzecinana głębokimi wąwozami rzek, lecz moje korzenie to Mazowsze, w czasie rozbiorów ziemie pod zaborem rosyjskim. W domowych dokumentach znajduję dokumenty pisane po rosyjsku, których zdobne pismo mimo,  że rozmawiam po rosyjsku odczytać nie potrafię. To też piękna ziemia, przed zbiorami grzechocąca kłosami pełnymi ziaren zbóż.

 Ale po mieczu jestem Warszawiakiem od kilku pokoleń. Dziadkowie przed wojną mieli dom, dziadek był złotnikiem. W czasie wojny wywieziony na roboty, babka z trójką dzieci, najmłodsze 6 miesięcy przez zieloną granicę do rodziny na wieś uciekała. Po wojnie wrócili do Warszawy i zastali w miejscu domu kupkę gruzu. Pieniędzy na odbudowę nie było, trzeba było gdzieś mieszkać. Kupili gospodarstwo rolne i tak dziadek ze złotnika został rolnikiem.
Dlaczego to opisuję? By pokazać jakie uczucia mną targają, gdy widzę morze gruzów tam gdzie niedawno była wieś Marinka, miasto Bachmut.

Dziś jestem na Śląsku, tu posłano mnie w delegację dla wykonania pracy. Naprzeciw hotelu jest sklep Żabka, drogo jak cholera, w dwu i trzy pakach trzeba kupować, bo pojedynczy 10-20% droższy. A tam za ladą stoi dziewczynka, wygląda na 16 lat ale może i ma z 18. Dziś doradzała mi kupno wina. Mówię po rosyjsku, więc akcent szybciutko wykryję. Pytam, skąd jest. Z Ukrainy. Pytam jaki rejon, dziewczyna się z obawą wstrzymuje. Co, tajne przez poufne pytam? Potwierdza z lekkim uśmiechem. Pakując zakupy odczekuję, gdy wszyscy wyjdą ze sklepu i zaczynam rozmowę o Ukrainie. Zdradza... Donbas. To pewnie pani  szkoła to dziś ruina? Potwierdza ze smutkiem w oczach.

Też znałem człowieka z Donbasu, 30 lat temu pomagał mi wykończać dom. Złota rączka, wystarczyło pokazać problem a on propozycję rozwiązania dawał. Nie ma dnia, bym nie myślał, co z nim. Żyje?


Nie pytałem dziewczyny o poglądy, ale wybaczcie "bracia Moskale", dla których każdy urodzony na Ukrainie to "banderowiec". Jutro bym nie popatrzył w lustro, gdybym to, jeszcze przecież dziecko, rzucone do innego kraju, co na siebie a może i na rodzinę zarabia całymi dniami stojąc za ladą maleńkiego sklepiku nazwał "banderowcem". A co myślę o tych, co tak robią…? No dobrze, zachowam to dla siebie. Na portalu obowiązuje kultura wypowiedzi.

zd.moje:  Widok z balkonu siedziby Wiśniowieckich prezentujący dolinę wyżłobioną w lessowej glebie przez rzekę. Piękno ukraińskiej ziemi. Ubogiej w infrastrukturę, drogi..., lecz bogatą przyrodą.