Czy trzeba porzucić kawalerskie pasje, gdy między żoną a mężem pojawia się ten trzeci…, owoc ich miłości?

Ostatnio na spotkaniu rodzinnym pojawiła się żywiołowa dyskusja o odpowiedzialności męskiej po ślubie, po tym gdy miłość małżonków zaowocuje dzieckiem.

 

Nasza kultura nakłada zupełnie inne obowiązki wynikające z założenia rodziny na mężczyznę i na kobietę. Zupełnie inaczej patrzyliśmy na Martynę Wojciechowską realizującą swoją pasję, pozostawiając swoje dziecko pod opieką dziadków. Zupełnie inaczej na Jerzego Kukuczkę, który zostawił dwóch synów, gdy realizując swoją pasję został na zawsze w górach. Ale za każdym razem powstaje pytanie. Są działania człowieka, które podziwiamy, gdy podziwiamy pasję, ale czy w momencie, gdy do życia powołamy kolejne pokolenie, co jest ważniejsze, nasza pasja, czy też bezpieczeństwo tego co się przecież na świat się nie prosił, tego, któremu daliśmy życie i obietnicę wychowania. Czy to dziwne, że teraz wymaga, nie legendy "a mój tata kiedyś realizując swą pasję pozbawił mnie możliwości wysłuchania tego, co ojciec dziecku dać powinien". Po prostu zwykłej bajki, rozmowy z tatą, gdy idzie spać. Pewność, że w ojca ramionach nic złego mu się nie stanie.

Nawet jeśli jest taki:


Dziecko potrzebuje wzorca i Ojca i Matki, może go przyjąć, może odrzucić, bo przecież nikt nikomu ideału nie obiecywał.

 

Powiemy, to przecież tylko samolubne spełnianie swoich potrzeb, swojej pasji. Prawda, podejmowanie ryzyka zapisane jest w męskich genach. Bo żyjąc w kulturach łowiecko-zbierackich, to mężczyzna szedł narażać swe życie, by do domu przynieść mięso, by obronić swój dom przed napastnikiem, zaś kobieta nie odchodziła daleko od bezpiecznej wioski, jej zadaniem było zadbanie o bezpieczeństwo tych, których razem spłodzili. A nawet gdy dochodziło do napaści, w mózgu napastnika, nie zwyrodnialca, pojawiało się światełko, nie zabijasz kobiety, nie zabijasz dziecka walczysz z mężczyzną. Ale przecież są zawody o znacząco podwyższonym ryzyku śmierci w pracy, że kierowców zawodowych, górników, żołnierzy, marynarzy przywołam. Często są to zawody, w które się wradzamy. dziadek był górnikiem, ojciec więc i ja też będę. To już nie jest pasja, to coś, co nam od pieluchy wszczepiono. Ale ryzyko, że żonę pozostawimy samą z tym, którego razem spłodziliśmy równie wysokie.

 

Solidaryzuję się z Justyną Kowalczyk, w jej żałobie. Szczególnie, że wiem, że długo poszukiwała tego jedynego. Wiem, że był on dobrym człowiekiem, bo obie jego żony się pozytywnie o nim wypowiadają. Czy odpowiedzialnym, gdy w pojedynkę ruszył na ryzykowną wyprawę by zdobyć w krótkim czasie ponad 80 alpejskich czterotysięczników? Czy jakby ruszył w większym gronie, uratowałoby to jego życie? A może powiązany z towarzyszem wyprawy liną i jego by pociągnął w dół? A może porada towarzysza spowodowałaby, iż wybrał by inną drogę, błędu podcięcia lawiny nie popełnił? Tego nie wiemy. Ale ocenę tego, na ile trzeba zrezygnować z pasji, gdy do życia powołało się „tego trzeciego” pozostawiam komentatorom.

 




zd. Zawisza Niebieski. Alpy, przełom strumienia